Był wczesny niedzielny poranek w moim mieście, wchodziłam do rynku, chcąc zabrać ze sobą kilka kadrów, powkładać do kieszeni trochę melancholii starych podwórek, zanim znowu wyjadę. Wokół słychać było na zmianę gruchot i łopot skrzydeł spłoszonych gołębi.
Mijałam właśnie ławkę, na której siedział jasnowłosy mężczyzna.
- Zrobi mi pani zdjęcie? - słyszę nagle za sobą. Odwracam się i widzę jego uśmiech. - Pewnie, ale wie Pan, że zabiorę to zdjęcie ze sobą? Wiem, zrobi pani?
Dziękuję, mówi po chwili, kiedy opuszczam aparat, i dalej się uśmiecha. Ja też. I też nie przestaję się uśmiechać.
W samym środku spuchniętego świata, w niedzielny, słoneczny poranek, ktoś siedzi na ławce, je śniadanie i uśmiecha się, szczerze i serdecznie, patrząc w obiektyw.
Może to jest odpowiedź? W wielkim nieporządku i rozpaczy świata (tak czuję) trzymać się niezłomnie własnego, nawet najmniejszego?
Trwać przy życiu, słuchać gruchotu gołębi wcześnie rano, szukać ławek w słońcu, uśmiechać się do przypadkowych obiektywów i pielęgnować przypadkową życzliwość.
Bo przecież, jak pisał poeta, oprócz tego, że musimy zaryzykować zachwyt, musimy być uparci w nim wobec chaosu tego świata.
Dobrego kwietnia.
xoxo,
A.
Ps. Słucham od wczoraj i nie mogę przestać Darii ze Śląska, Trudno jest byś sobą.
Ps. 1. Czytam, a w zasadzie oglądam: Elliott Erwitt, Handbook, dla tych, którym bliska fotografia to album zdjęć, których głównym motywem są dłonie. Wspaniałe!
Ps. 2. Czytam: Simona. Opowieść o niezwyczajnym życiu Anny Kamińskiej (film o Simonie na Netflixie mnie oczarował, kadry, kolorystyka, aktorzy, narracja, piękne kino).
Dobrej soboty.