lutowy list o galaktykach i patrzeniu we właściwą stronę.
Ile opowieści można w sobie pomieścić?
Ile opowieści można w sobie pomieścić, zastanawiam się wcześnie rano, kiedy budzą mnie kolejne wieści ze świata, ze wschodu, bliższego i dalszego. Czy to, co słyszę, co wywołuje we mnie lęk, jest całą prawdą o świecie, czy tylko narracją, którą mam uznać za prawdziwą?
Na ile jestem pojemna, zastanawiam się, ile mogę unieść, słuchając opowieści o miejscach, które zniknęły, o ludziach, którzy odeszli, o dziurach, które po nich pozostają. Te opowieści wydają się nie mieć końca, bo przecież energia podąża za uwagą.
Nasza galaktyka ma dziewięć miliardów lat, czytam siedmioletniej dziewczynce. To dużo, Agnes, czy to dużo?, pyta, to mnie tak interesuje! Dużo, mówię, tak dużo, że nie umiem sobie tego wyobrazić, te miliardy lat. Ja też nie, wzdycha dziewczynka z warkoczykami.
Oglądamy na wielkim ekranie w muzeum historię powstania naszego sytemu słonecznego. Myślę o odwiecznym porządku świata, o energii, która się nie kończy i której mikroformą jestem ja, dziewczynka obok, drzewo, które widzę za oknem, w szkole na drugim końcu miasta moje dzieci, w moim domu tak samo daleko śpiący pies w kolorze czekolady.
Myślę o początku i końca każdego istnienia i zastanawiam się, chwilą o jakiej długości jesteśmy w kontekście miliardów lat galaktyk? Ułamkiem sekundy? Może jeszcze czymś mniejszym, tak małym, że tego też nie potrafię sobie wyobrazić.
Pierwsze lasy pojawiły się na ziemi trzysta siedemdziesiąt milionów lat temu, czytam dalej napisy na ekranie dziewczynce z warkoczykami.
Pierwszy człowiek pojawił się około trzech milionów lat temu. Człowiek składa się osiemdziesięciu czterech minerałów, dwudziestu trzech pierwiastków i czterdziestu litrów wody mieszczących się w trzydziestu ośmiu miliardach komórek.
Na ile jestem pojemna?
Na tyle, na ile przyjmę, że świat i każda jego cząstka pojawia się i przestaje kiedyś istnieć i zasada ta leży poza moim rozumieniem i pragnieniem, żeby było inaczej. Na tyle, na ile przyjmę mój smutek, uznam go i pozwolę odejść. Bez buntu.
38 miliardów komórek. Czekających miliony lat, żeby pojawić się w tej formie.
Na chwilę. Znaczącą chyba, zdumiewająco, skoro jest w niej też tyle opowieści o miłości.
W lutowy wieczór, przy pełni księżyca, zabieram psa na spacer. W psiej opowieści świat dzieje się zawsze teraz i to jest powód do nieustannego zachwytu, tak po prostu być i nie spieszyć się.
Masz rację, mówię do niej, miliardy miliardów zobowiązują, drugi raz się nie powtórzymy.
Między jednym zatrzymaniem a drugim, początkiem i końcem każdej opowieści dzieje się życie. Chodźmy w jego stronę. Najmocniej, jak tylko się da.
dobrej soboty i do napisania,
aga