Trochę mnie tu nie było, zajęło i zajmuje dalej życie, dorastanie dzieci i samodzielna nawigacja tego wszystkiego. Założyłam sobie jednak, że będzie regularniej z pisaniem do Ciebie, doceniając zaufanie, jakim jest Twoja obecność tutaj, za którą niezmiennie dziękuję.
Zajmuje mnie też od dłuższego czasu obserwacja tego, jak funkcjonujemy w totalnie stechnologizowanym świecie, jak zmienia to nas i czy to dobrze, że zmienia i czy dobrze zmienia.
Od dłuższego czasu mam wrażenie, że okno, przez które co rano wyglądam na świat, dosłownie i metaforycznie, staje się coraz węższe i widok poza nim i świat do którego codziennie wychodzę, coraz gęstszy i bardziej spuchnięty, coraz bardziej w ruchu i gorączkowej zmianie.
Przedzieram się z coraz większym wysiłkiem przez ciągły update siebie, przestrzeni wokół, znaczeń i mam wrażenie własnego istnienia. Zanim odpowiem sobie na pytania usłyszane dziś rano, następnego dnia stają się nieaktualne i czekają na mnie już kolejne.
Z grudnia zrobił się styczeń, początkiem roku obudziłam się zdumiona, że dni tego ostatniego spłynęły, cicho i niezauważenie. Prawie nic z tego nie pamiętałam.
Mam przez to poczucie, że sama jestem bez znaczenia, że moja obecność, zredukowana do waluty u w a g i (to nasz najcenniejszy zasób, słychać od kilku lat z Doliny Krzemowej) i walki o nią, zabiera mnie z własnego życia, nieustannie opowiadając historię o innym i lepszym, jeśli tylko spełnię wszystkie warunki.
Zdałam sobie sprawę, że bardzo już nie chcę tej narracji, która mnie zamyka w głowie i odcina od tego, co na wyciągnięcie ręki, co obecne i żywe. Ode mnie samej.
Stop comparing their reel to your real, czytam (co za przypadek) wracając do notatek z warsztatu o fotografii.
Patrzę na wielkiego psa w kolorze czekolady, który od jakiegoś czasu usypia z głową na moich kolanach i zauważam coraz więcej siwych włosów na jej pyszczku. Ile jeszcze mamy czasu razem? Ile styczniów? I tu, na miejscu, w mojej rzeczywistości, zamiera mi serce. Innego życia nie będzie. Innej żywości nie będzie.
Presence can't be imitated, czytam na następnej stronie zeszytu z notatkami o fotografii.
Z mojego miasta pamiętam letnie popołudnia w ciemni u K.i mrowienie w palcach, żeby tylko nie przegapić idealnego momentu wynurzenia zdjęcia z wywoływacza. I potem czekanie, aż zdjęcia wyschną, powieszone na sznurku. Kilka z nich mam do dzisiaj.
W styczniu piekę ciasto, najprostsze, ciągle ulubione moich dzieci, chodzę do lasu, oglądam kilka filmów i sporo książek o fotografii, która tak bardzo zatrzymuje okruchy życia.
Play your heart out, czytam dalej w moich notatkach.
Graj z całego serca.
To dobre motto na nowy rok. I kolejny.
Innego życia nie będzie.
ściskam Cię serdecznie,
a.